Oddychanie sztuką

Przewodnik po języku kultury wysokiej, podręcznik patrzenia, a może dziennik krytyka? Książka Dariusza Czai „Iluminacje. Sztuka jako forma poznania” jest czymś innym. To list miłosny do sztuki pisany w różnych kodach, niespiesznie i z przerwami na medytację tego, co duchowe i nienazywalne.

Opublikowano: 27 listopada 2025

Żałowałam, że nie wzięłam „Iluminacje. Sztuka jako forma poznania” na wernisaż „Sposobów widzenia”, wystawy prezentującej kolekcję Muzeum Sztuki w Łodzi. Wszak Dariusz Czaja przygląda się oku i uchu jako forpoczcie naszego kontaktu z dziełami. 

„Najpierw jest więc dotknięcie, poruszenie, przeniknięcie – wszystko, co najważniejsze dzieje się w polu zmysłowego oddziaływania. Władze dyskursu pogrążone są chwilowo w uśpieniu” – pisze. 

Jednak dryfowanie w tłumie pierwszych widzów wystawy z sześćsetstronicowym woluminem skazywałoby go na lekturę nie tylko niewygodną, ale i daremną. Przecież obrazy najlepiej się ogląda i najwyraźniej się słyszy (i dotyka się je wyobrażeniowo), kiedy są „spowite w ciszę”, w pustej i cichej sali wystawowej. Udało mi się za to słuchać „Barkaroli Fis-dur, op. 60”, wykonywanej przez pianistki i pianistów w pierwszym etapie XIX Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina, i jednocześnie czytać esej pt. „Pavor Nocturnus”. Czaja słucha „Barkaroli” razem z Jarosławem Iwaszkiewiczem, który późnemu utworowi Fryderyka Chopina poświęcił czułą egzegezę jej lirycznego „tekstu”. Ryzykowny zabieg? Tak, ale fascynujący, zwłaszcza w próbie zobaczenia barw „Barkaroli”, jej ciemnozielonej duszy.

Książka Czai składa się z kilkunastu przybliżeń poznawczej roli sztuki. Autor nazywa je dość skromnie – mikroesejami – ale nie dajcie się zwieść tej miniaturyzacji. 

Ciężar książki mówi sam za siebie. Mamy do czynienia z wielowątkową opowieścią o sztuce – malarstwie, poezji, muzyce czy filmie – jako formie życia albo raczej formie unoszenia się kilka stóp nad zwyczajną, materialną egzystencją. Tytułowe iluminacja to momenty „dzięki którym widzimy więcej, czujemy mocniej, rozumiemy głębiej. W nich właśnie sens rzeczywistości wybłyska ze szczególną mocą”. Czaja jest obrońcą kategorii arcydzieła, która dziś jest kontestowana jako wytwór opresyjnego społeczeństwa, władzy i klasy, czyli jako pojęcie uwikłane historię. Dla autora „Iluminacji…" wybitność dzieła sztuki, przechowywana w jego formie i sile przedstawienia, nie jest historyczna, ale wyłania się ze spotkań z odbiorcami. Kieruje uwagę na niematerialną esencję sztuki, która istnieje jakby poza czasem.

Esencja sztuki zawiera się w jej roszczeniu do prawdy, która kryje się ponad językiem, budującym opisową materię dzieła. Przyglądając się wierszowi (tak, właśnie przyglądając się!) „Orfeusz, Eurydyka, Hermes” Rainera Marii Rilkego, Czaja przekonuje, że „wiersz narodził się w wyniku widzenia”. Rilke wróci jeszcze z wierszem pt. „Pantera” o nie-ludzkim pięknie żywego stworzenia, a Czaja ten klasyk zestawi z „Białym tygrysem” Ronalda Stewarta Thomasa, gdzie piękno zwierzęcia zostaje porównane do urody Boga. Bluźnierstwo? Nie, bo właśnie w przekraczaniu granic utartych porządków, jak ten oddzielający boskie od zwierzęcego, spełnia się poznawcza misja poezji. Tytułowa iluminacja wynika z wykonywanej przez sztukę pracy emocjonalnej. Przykładowo, poezja nie tyle mówi o emocjach, co się nimi staje, twierdzi autor, kiedy sięga po tom „Babi Jar. Na głosy” Marianny Kijanowskiej. „Ta poezja płacze” – mówi. Jest to możliwe, kiedy dzięki sztuce docieramy do wnętrza doświadczenie, które nie jest dla nikogo żyjącego dostępne. Zanurzamy się w życiu, którego nie ma, ale było – przed wierszem, przed poezją, przed sztuką. To oko wiersza i ucho książki poetyckiej powołują czytelników na świadków. Trawestując myśl Theodora Adorna, rzec można za Czają, że po ludobójstwie poezja nie tylko nie jest barbarzyństwem, ale staje się koniecznością pamięci i powrotem człowieczeństwa.

Jak dotrzeć do esencji sztuki? Oto jest pytanie! Autor odsłania kilka tropów. 

Po pierwsze, nie warto przy obcowaniu z dziełem kierować się logiką dwuwartościową dobre-złe, piękne-brzydkie itd. Po drugie, zaleca się nie przesadzać z estetyczną kontemplacją, a dać się porwać poznawczej sile sztuki, która wyraża myślowe bramy. Po trzecie, nie zawsze trzeba szukać wielkości dzieła poza nim (choć czasem jest to najlepsze wyjście – patrz przypadek religijnych obrazów Jerzego Nowosielskiego i pogańskiego filmu „Żywot Mateusza” Witolda Leszczyńskiego), ale w samej materii, technice i artystycznej kuchni (świadczy o tym przypadek Vermeera). Po czwarte, szukając intelektualnego wsparcia w zmysłowej lekturze sztuki warto sięgać nie tylko do dyskursu profesjonalnych krytyków, ale także do głosów innych osób piszących, a potrafiących się zamyślić nad dziełem. I tak przewodnikami Czai po terytorium muzyki i malarstwa są zarówno filozof Martin Heidegger, historyk sztuki Meyer Shapiro czy George Steiner, literaturoznawca i krytyk muzyczny, jak i Jarosław Iwaszkiewicz, Aldous Huxley, Tomasz Mann czy Witold Gombrowicz. Skąd upodobanie Czai do pisarzy? Może stąd, że mowa muzyki zaczyna się właśnie tam, gdzie kończy się mowa słowa? Bo dlaczego uwielbia malarzy, to oczywiste. „O czym nie można powiedzieć, to trzeba namalować!” – twierdzi, nieco tylko zmieniając słynne słowa Ludwiga Wittgensteina. Jednocześnie do egzegez piszących głów krakowski antropolog nie podchodzi na kolanach. Niejakiemu Gombrowiczowi zarzuca, że jego poglądy „niedowiarka sztuki”, rzekomo demistyfikujące mitologię malarstwa, zalatują naftaliną, a w najlepszym przypadku są wynikiem nieporozumienia.

Po piąte, nie należy fetyszyzować podziału na dziedziny sztuki. Lepiej dać każdej przemówić na swój sposób. Przecież film o poezji życia, jak „Paterson” Jima Jarmuscha, może być wymowniejszy od niejednego wiersza, a film złożony z obrazów, jak „Drzewo życia” Terrence’a Malicka, od całej galerii malarstwa. Po szóste, lepiej nie mieszać porządku inteligentnej sztuki i sztucznej inteligencji. Ta druga będzie może doskonała pod względem formalnym i technicznym, ale to ta pierwsza daje szanse na prawdziwe doświadczenie czegoś znaczącego, choćby to miałoby być rozczarowanie i niedosyt.

À propos, niedosytu, Dariusz Czaja chyba się nie pogniewa, jeśli na koniec napomknę o ważnym braku w jego książce. Otóż brakuje w niej kobiet. Poza ukraińską poetką Marianną Kijanowską, autorką tomu „Babi Jar. Na głosy” nie ma w „Iluminacjach…” żadnej innej pierwszoplanowej bohaterki. Drugoplanowej w zasadzie też nie ma. Wspomniana zostaje polska artystka, która uczyła robota malowania obrazów, ale nie dowiemy się z książki jej nazwiska (to Agnieszka Piłat). Świat wrażliwości Czai zaludniają mężczyźni-artyści i mężczyźni-interpretatorzy. Choć o gustach się nie dyskutuje, ta nieobecność kobiet jest zadziwiająca. Zwłaszcza że coraz częściej mówi się o zapomnianych dawnych mistrzyniach oraz o potrzebie napisania historii sztuki i jej odbioru na nowo, z uwzględnieniem twórczyń. Wszak sama sztuka i jej esencja też są rodzaju żeńskiego.

 

Autorka: Magdalena Nowicka-Franczak.

Link do publikacji: TUTAJ.
 

 

Funduszepleu
Projekt Multiportalu UŁ współfinansowany z funduszy Unii Europejskiej w ramach konkursu NCBR